Za każdym razem, gdy przygotowuję materiał na nowy warsztat, którego przesłaniem przewodnim ma być przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet, stają mi przed oczami te wszystkie zalęknione, zmęczone czy sfrustrowane kobiety, które pojawiają się w naszej fundacji. Przypominam sobie ich słowa, opowieści… Ale najbardziej wbijają mi się w pamięć ich twarze – te pamiętam dokładnie, nawet jeżeli imiona ulatują z pamięci.

Zaczyna się tak samo: dzwoni telefon, odzywa się kobiecy głos, niepewny, nieufny, ale wreszcie przekonany, że chce przemówić. Rozmawiamy przez chwilę, umawiamy się na spotkanie w fundacji… Domofon, wreszcie się widzimy… W drzwiach pojawia się zwyczajna osoba, jedna z wielu takich, jakie pracują w naszych urzędach, rozliczają nasze podatki, prowadzą swoje drobne biznesy, odprowadzają dzieci do szkoły, spacerują z rodzinami po Jasnych Błonach. Zadbana, miła, jeszcze niepewnie uśmiechnięta… Zasiadamy w zaciszu przy aromatycznej kawie i zaczynamy rozmowę.

To jest tak, że zazwyczaj nie widać śladów po razach na twarzy, sińców na ciele… Najczęściej zresztą w ogóle ich nie ma. Tych fizycznych. Bo tych psychicznych jest już tak wiele, że przestają mieścić się w umyśle: nieustannie dźwięczą słowa, obrazy, cierpnie skóra od wiecznego upokarzania, niemoc życia w zależności zabiera radość zwyczajnego funkcjonowania… Do tego dochodzi złość na samą siebie za dawne wybory, za godzenie się na takie życie, za bierność. I wyrzuty sumienia za to, że dzieci wysłuchują regularnie, są świadkami, rozjemcami nierzadko, za to że współcierpią, izolują się z czasem, zamykają w sobie, przestają szanować. Jednak za każdym razem, jak mantra, pojawiają się myśli, że przecież nie jest tak najgorzej, mamy dom, dwa samochody, jest co jeść, mamy się w co ubrać. On przecież daje pieniądze. Że wylicz i rozlicza? Przecież to on nas utrzymuje, więc to normalne, że chce wiedzieć na co i ile, i czy jest konieczność, to nic złego. Nieraz krzyczy? Bo ma ciężkie chwile w firmie, jest zmęczony? Żąda ciszy i niezawracania mu głowy pierdołami? A co w tym dziwnego? Zajmę się wszystkim, ogarnę wywiadówki dzieciaków, pozałatwiam sprawy. On nie musi nawet wiedzieć. Przecież to takie drobne wyskoki córki, nastolatka, wiadomo. A syn? Nic się nie stało, odzywa się tak do mnie od jakiegoś czasu, ale to dobry chłopak, jest przemęczony, w tych szkołach tyle teraz zadają, poza tym jest dyslektykiem, dojrzewa, nie jest mu łatwo, wiadomo.

A seks? Kto ma o tym czas myśleć? W tym zabieganiu, w natłoku obowiązków. On późno wraca, coś zjada, odpoczywa przy komputerze, relaksuje się, wie pani. Poza tym jest bardzo nerwowy, drażliwy, wypija drinka czy dwa na uspokojenie i zasypia w fotelu, zmęczony, wiadomo. Nieraz jak jest w dobrym humorze, jak w firmie, wie pani, jakiś kontrakt, umowa, sukces… – coś dobrego, jak się zdarza (ja dokładnie nie wiem, bo mi nie mówi, bo i tak bym nie zrozumiała, więc już teraz nawet nie pytam), to wtedy, tak śpimy w jednym łóżku i jest seks… ale to trochę inaczej, niż kiedyś: szybko, w pośpiechu, nieraz trochę… brutalnie z jego strony, ale tylko nieraz, to może dlatego, że tak rzadko i wie pani, facet to inaczej, jak mu się nazbiera, to i się wyżyć musi… No, nie wiem. Szkoda, że już nie tak jak kiedyś.

Właściwie to nie znam jego znajomych. Na biznesowe spotkania chodzi beze mnie, bo mówi, że to nie dla moich uszu, bym się zanudziła. Nieraz z delegacji przywozi mi magnes na lodówkę, ładny zazwyczaj, taki jakiego jeszcze nie mam, bo wie pani, zbieram magnesy.

Nie, nie, za bardzo razem nie wyjeżdżamy, na święta tylko, do rodziców. Mamy dom, rośliny, psy i kota – trzeba pilnować tego, dbać, wie pani, ktoś musi, wszyscy zajęci, szkoła, praca.

Nieraz mi żal, bo zaczęłam doktorat… ale to już tak dawno było. Ale to chyba nawet słuszne było, że zostawiłam, bo co by z tego za pieniądze były. Mąż od razu się wstrzelił w dobrą firmę, wspinał, awansował, to wiadomo, że jemu kolejne szkoły bardziej się przydawały. Ja czekałam aż będzie dla mnie czas i tak z roku na rok, ciągle czegoś trzeba było pilnować… Mąż mi mówił, że to moje prawo sprzed kilkunastu lat, to ja mogę sobie teraz w buty wsadzić. No i chyba już wsadziłam. Trochę szkoda, ale teraz nie czas o tym myśleć – trzeba dzieciaki edukować, bo przed nimi życie.

Takie życie zwyczajne mam, jak innych pewnie. Nie wiem, bo nie mam tu znajomych. Zostałam tu po studiach i tak jakoś wciąż nie było czasu na poznawanie ludzi.

O czym marzę? Nie wiem, nie myślałam o tym… Żeby dzieciakom się udawało. Dla siebie o czym marzę? No, nie wiem… Pomyślę, ale nie wiem teraz.

To fikcyjny monolog oczywiście, bardziej studium wielu przypadków, niż jedna osoba, ale wszystko rzeczywiste i niestety często powtarzalne. Tzw. zwykłe kobiety, z pozoru zadowolone, spełnione, a w rzeczywistości uzależnione, uwikłane, pogubione, bez perspektyw, bez własnych wyzwań i celów, coraz bardziej w środku puste, smutne i zrezygnowane, nieszanujące siebie, pozwalające na brak szacunku ze strony otoczenia.

No nic, wracam do pracy nad warsztatem. Taka refleksja była mi widocznie teraz właśnie potrzebna. Dopracuję weekendowy warsztat dla kobiet, a potem pobiegnę na zajęcia z kobietami, tymi z pozoru zadowolonymi z tego, co mają, a w środku zalęknionymi, bojącymi się odebrać dzwoniący od niego telefon, dzielącymi się z innymi kobietami w kręgu kolejnymi trudnymi opowieściami, cytującymi kolejne obelżywe określenia pod swoim adresem i zadającymi to samo od dawna pytanie: to co ja mam zrobić? przecież on w sumie nie jest taki zły!

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>