W ramach autorskiego projektu CODZIENNIE KROK DO PRZODU zamieszczamy opowieści zwykłych-niezwykłych kobiet, które poznałyśmy w naszej fundacji lub które przewinęły się przez nasze życia przy okazji różnych naszych działań, wyjazdów, wydarzeń. Zaprosiłyśmy je do tego, żeby podzieliły się z innymi swoimi doświadczeniami, żeby opowiedziały o tym, jak udało im się podnieść po różnych życiowych zawirowaniach i nie tylko wstać, ale CODZIENNIE stawiać chociażby ten jeden KROK DO PRZODU! To kobiety, które uwierzyły, że warto się starać i żyć jak najpełniej się tylko da. Kobiety w różnym wieku, z różnych miejsc, z różnym wykształceniem, pochodzeniem, zasobnością portfela – prawdziwa przebogata mozaika!
Kaję znamy już od dłuższego czasu. Wiedziałyśmy dobrze, że proponując Jej udział w naszym projekcie uzyskamy bardzo cenny materiał i dla siebie i dla Was. I tak się stało. Umówiłyśmy się w Strefie, po to bym mogła spisać Jej opowieść, ale zapisałam niewiele – wsłuchałam się w słowa, wpatrzyłam w miny i gesty – to był bardzo dobry przekaz, wartościowy, pełen różnych, prawdziwych emocji. Wiedziałam, że po naszym spotkaniu Kaja sama, w zaciszu domowym, spisze najlepiej własną opowieść. Nie myliłam się!
*Kaja – młoda, piękna Kobieta, po ogromnej życiowej przemianie, odważna i konsekwentna, a przy tym wszystkim niezwykle ciepła i miła, radosna, ze specyficznym poczuciem humoru (pomieszanie delikatności z zadziornym pazurkiem); Kobieta, która zawalczyła o siebie i wzięła swoje życie pod własną opiekę… Obserwujemy, jak zmienia się w cudownego motyla, dopingujemy też zmianie – to bardzo pozytywny obraz.
Kaja zmieniła swoje życie, a teraz je troskliwie pielęgnuje, bo dobrze wie, że pamięć o własnych potrzebach nie może być okazyjna, z doskoku. To proces i ciężka praca, ale niezwykle opłacalna.
Poznajcie opowieść Kai 🙂
O strefie komfortu, życiu poza nią i byciu sobą
Mam bardzo mocno zapuszczone korzenie w strefie komfortu. Wynika to z mojego życia, które dotychczas prowadziłam.
Okres dzieciństwa i dorastania spędziłam w tradycyjnym modelu rodzinnym, czyli rodzice dający poczucie bezpieczeństwa swoim dzieciom. Głównie to ojciec był osobą, która dawała je całej mojej najbliższej rodzinie czyli mamie, mnie i mojemu rodzeństwu. Było tak dlatego że ojciec odgrywał rolę najważniejszego, najmądrzejszego, wiedzącego najlepiej, a reszta była mu podporządkowana, szanując jego zdanie, decyzje, bo przecież on wie najlepiej i chce naszego dobra.
W takim modelu przeżyłam 25 lat, nie zawsze zgadzając się ze zdaniem rodziców, ale bojąc się mieć swoje własne. Gdy minął okres wspólnego mieszkania i przyszedł czas by wziąć życie we własne ręce, czyli wyprowadzki do innego miasta, czułam się szczęśliwa, ale i przerażona. Zamieszkałam sama, podjęłam pracę i zaczęłam żyć po swojemu. Realizowałam swoje plany, to czego zawsze chciałam spróbować, uczyć się tańczyć, bo tego od dawna pragnęłam.
Jednak to czego kiedyś chciałam spróbować nie uczyniło mnie szczęśliwą. Szybko pojawiła się niechęć, brak wiary w siebie, we własne możliwości, zbyt wysokie stawianie sobie poprzeczki. To wszystko zniechęcało, sprawiło, że szybko poczułam się samotna, bez kogoś bliskiego, kto by był przy mnie i motywował w takich chwilach. Nie musiałam długo czekać, bo w moim życiu pojawił się ktoś, kto stal się dla mnie kimś ważnym. Był gdy potrzebowałam wysłuchania, pomocy, dawał mi swoje zainteresowanie, wspierał i zaopiekował się. Wtedy zrezygnowałam ze wszelkich moich zainteresowań, tańca i schroniłam się w życiu z drugą osobą i dla niej.
Z czasem moja intuicja, mój wewnętrzny głos, zaczął mi podpowiadać i oznajmiać, że coś jest nie tak, że nie jestem szczęśliwa w tej relacji, z tym partnerem, ze sobą samą i domagał się żebym coś z tym zrobiła. Jednak robiłam niewiele, bo zrobienie czegoś oznaczało sprzeciwienie się drugiej osobie, życie po swojemu, a to wiązało się z konsekwencjami, choćby takimi, że będę musiała opuścić dotychczasową strefę komfortu i ponownie żyć w pojedynkę. Myśl o tym powodowała u mnie przerażenie tak silne, że po próbach przeciwstawienia się, zawalczenia o siebie, zawsze pasowałam. Stwierdzałam, że jednak spróbuję naprawić tą relację, uszczęśliwić siebie i dalej żyć. W strefie komfortu, nie zawsze wygodnej, komfortowej, ale własnej i znanej. Takie postępowanie sprawiało, że coraz bardziej słabłam w sensie psychicznym, wegetowałam; zamiast żyć w zgodzie ze sobą, unieszczęśliwiałam siebie i jednocześnie oskarżałam samą siebie – masz czego chciałaś! W tym wszystkim byłam niepewna siebie, swoich myśli, uczuć, pogubiona, chcąca z tym skończyć, ale jak mam to zrobić? Wyjście poza strefę komfortu oznaczało zmianę życia, otoczenia – niby chciałam, ale bałam się nieznanego.
Teraz żyję w mojej własnej strefie komfortu, w pojedynkę sama ze sobą i wiem, że da się tak żyć. Po opuszczeniu mojej kolejnej strefy komfortu zrozumiałam, że muszę zacząć żyć według własnych zasad, a nie czyichś. Teraz żyję we własnej strefie komfortu, czyli reguły ustalam ja sama, w porozumieniu ze sobą :). Często pytam siebie czego chcę, co czuję, jak bym chciała coś zrobić, czego się boję i słucham mojego wewnętrznego głosu, tego co mi odpowiada, co by chciało moje wewnętrzne dziecko. Teraz już nie obwiniam siebie, nie ganię za niepowodzenia. Poprzeczki ustawiam, ale już nie tak wysoko jak kiedyś, bo wiem, że wszystko jest pracą, nawet ciężką, a każda, nawet najmniejsza zmiana czegoś w sobie, jest jednocześnie tą największą. Pokochałam siebie, wszystko co robię, robię dla mnie samej.
Przez ten okres, kiedy opuściłam moją strefę komfortu było mi cholernie ciężko! Wtedy wszystko się posypało, moje życie, cała Ja, nawet o moje zdrowie. Jedyną osobą, którą zawsze miałam, mam i będę miała to Ja sama, więc kogo mam kochać najbardziej w świecie, jak nie siebie?! Tylko Ja sobie pomagałam, gdy choroba powaliła mnie z nóg. Wszystkie osoby, na które mogłabym wtedy liczyć, były daleko. Stanęłam na wysokości zadania i zawalczyłam o siebie. Zaczęłam zwracać większą uwagę na to co jem i ile, bo był taki okres, że nie czułam potrzeby by jeść, dostarczając organizmowi minimum. Zmieniłam nastawienie do kupowania jedzenia i jego konsumowania. Chciałam dostarczyć swojemu organizmowi cennych witamin, żeby miał siłę dalej walczyć, żeby miał siłę żyć, a nie jechał na rezerwach. To wszystko to ciągły proces, który będzie trwał przez całe życie. Teraz wiem, że to co zrobiłam było słuszne. Zawalczyłam o siebie. Robiąc to co teraz robię, jestem spójna sama ze sobą, a to daje mi wiarę, że to wszystko ma sens.
W chwilach zwątpienia (a bywa ich dużo), które co jakiś czas mi towarzyszą, szukam zrozumienia mojego stanu i drogi, którą przemierzam w literaturze – lubię czytać. Szerokim źródłem informacji jest także Internet. Mam ulubione strony, na których znajduję wartościowe przemyślenia, rady i biorę z nich to, co dla mnie najlepsze. Lubię także chodzić na wszelkiego rodzaju warsztaty, które wpływają na mój rozwój, pozwalają spojrzeć na sytuacje z innej perspektywy, a także zintegrować się z innymi osobami. Moja strefa komfortu ciągle ewoluuje razem ze mną, ale najważniejsze jest to, że nie obawiam się zmian i jestem na nie otwarta, bo przecież życie pisze różne scenariusze.
Nie wspomniałam jeszcze o jednym – w strefie komfortu, którą sama zbudowałam i wciąż buduję, podjęłam naukę tańca. W końcu robię to pełna piersią i to mnie uszczęśliwia! Oprócz tego rozwijam także inne zainteresowania, które w sobie odkrywam. Oczywiście także i teraz mam chwile zwątpienia w to co robię, bo każda nauka czegoś nowego to duży trening dla nas samych, dla naszych słabości, ale teraz wiem, jak siebie zmotywować i jakich argumentów w stosunku do siebie użyć, żeby nie dać się pokonać własnym słabościom, żeby wciąż mi się chciało, żeby iść do przodu, codziennie krok do przodu! 😀
Pozdrawiam serdecznie Kaja
*Kaja – na prośbę rozmówczyni, jej imię zostało zmienione