W ramach autorskiego projektu CODZIENNIE KROK DO PRZODU będziemy zamieszczały opowieści zwykłych-niezwykłych kobiet, które poznałyśmy w naszej fundacji lub które przewinęły się przez nasze życia przy okazji różnych naszych działań, wyjazdów, wydarzeń. Zaprosiłyśmy je do tego, żeby podzieliły się z innymi swoimi doświadczeniami, żeby opowiedziały o tym, jak udało im się podnieść po różnych życiowych zawirowaniach i nie tylko wstać, ale CODZIENNIE stawiać chociażby ten jeden KROK DO PRZODU! To kobiety, które uwierzyły, że warto się starać i żyć jak najpełniej się tylko da. Kobiety w różnym wieku, z różnych miejsc, z różnym wykształceniem, pochodzeniem, zasobnością portfela – prawdziwa przebogata mozaika!
ANNA*, kobieta dojrzała, niesamowicie energetyczna, zarażająca optymizmem, z planami na przyszłość, świetnie dogadująca się ze swoimi rówieśnikami i maluchami do 1,20 m też.
MM: Aniu, co sobie pomyślałaś, gdy zaproponowałam Ci inny powód wizyty w Strefie, niż dotąd?
ANNA: Najpierw poczułam podekscytowanie, tak wiesz, nigdy w czymś takim nie brałam udziału, nikt nie widział we mnie na tyle ważnej osoby, żebym miała udzielić mu wywiadu.
MM: A jak myślisz, dlaczego ja to zrobiłam?
ANNA: Ty to pewnie wiesz najlepiej. A tak serio, to wielkie dzięki, bo to dla mnie wyróżnienie. Trochę lat już mi się nazbierało, trochę przeżyłam, więc jeżeli moja opowieść o tym, jak staram się postawić CODZIENNIE ten jeden chociaż KROK DO PRZODU może się komuś przydać, to będzie mi fajnie. A tak w ogóle, dobry tytuł projektu! Podoba mi się!
MM: O czym porozmawiamy?
ANNA: Nie porozmawiamy. Ja będę mówiła. Posłuchaj mnie, opowiem taką krótką historię, która sporo namieszała w moim życiu, ale też (widzę to teraz) bardzo je zmieniła.
Moje życie było zwyczajne, choć w niezwyczajnych szarych i ciężkich czasach dorastałam, wtedy tak bardzo było nijako, że szkoda o tym nawet wspominać. W sumie myślę, że wiodłam wtedy bardzo poukładane, spokojne życie, bez większych niespodzianek, bez cięższych chorób, z kiepską kasą w portfelu, ale regularną, z mężem, dwójką dzieci, mieszkaniem w bloku, znajomymi do grillów i imieninowych nasiadówek… I tak się toczyło do około pięćdziesiątki, więc dość długo. Trochę wtedy zaczęło wysiadać mi zdrowie, wiesz, choroby kobiece, przytyłam, rozleniwiłam się, zaczęły dopadać mnie smutki. Dzieci poszły w swoje, dość odległe od nas, strony. Z mężem dogadywaliśmy się dobrze, choć wiadomo, że po latach, trochę już wszystko wypłowiało. Zajmowałam się różnymi sprawami, żeby nie wariować z nudów: robótkami, czytałam, trochę kina, ale to wszystko stawało się coraz bardziej na siłę. Zaczęłam myśleć, że to jakaś, kurczę, równia pochyła. Już sama nie wiem, ile to trwało. Trochę… z pięć lat, chyba. Rodzina i znajomi pewnie mało zauważali, bo robiłam dobrą minę do złej gry. Źle mi było, ale chyba już się jakoś tak usadowiłam w tej sytuacji. Nie próbowałam nic zmienić, a zresztą kompletnie nie wiedziałam jak. A może mi się nie chciało, nie wiem.
W styczniu zaczął się nowy kolejny rok i pierwszy z moich następnych lat, już całkowicie innych od poprzednich. Przy śniadaniu mój mąż nagle się rozpłakał. Ledwo wykrztusił z siebie, że już dłużej tak nie może, że nie da rady, że to go przerasta, że … odchodzi! I odszedł do swojego drugiego życia, od lat, jak mi powiedział, tworzonego z inną kobietą, do innego równoległego z moim świata, o którym nie miałam zielonego pojęcia.
Zostały mi po nim otwarte ze zdziwienia oczy, mnóstwo pytań, cały wachlarz emocji, ale o tym sza! Tego już nie chcę!
Potem przyszła redukcja mojego etatu. Potem znowu cały wachlarz emocji.
Próby znalezienia innej pracy, jakiejkolwiek, bo byłam grubo po 50. I znowu cały wachlarz emocji.
A potem rozmowa, w windzie, zdawkowa, taka, ot, z sąsiadką, młodą osobą, z małym synkiem, czteroletnim wtedy.
A potem stałam się … nianią! Nianią małego chłopca w grubych szkłach na nosie, chłopca zatopionego w świecie ciszy. Od razu kupił mnie całą. Niesamowicie spokojna istotka, choć to okazało się nie lada wyzwaniem, bo trudno było mi dotrzeć do niego. I jeszcze ta bariera słuchowa. Zaczęłam czytać na temat jego świata. Wciąż nie dawało mi spokoju pytanie, jak do niego dotrzeć. Nie chciałam go tylko karmić, bawić się z nim czy spacerować. Chciałam, żeby wstąpiło w niego trochę więcej życia. Wreszcie wymyśliłam! A właściwie, podchwyciłam pomysł, przejęłam go po wizycie u mojej terapeutki. Na jednej z wizyt u niej zobaczyłam porozkładane na stole pacynki. Genialne! Że też wcześniej na to nie wpadłam. Szyłam, dziergałam, malowałam – stworzyłam kilkadziesiąt postaci i zaczęliśmy naszą przygodę z graniem. Fenomenalne zabawy, mnóstwo emocji, wciąż nowe pomysły, a mój mały chłopiec z grubymi szkłami na nosie, zatopiony w świecie ciszy, stawał się coraz bardziej aktywny, wesoły i otwarty!
Wieści rozchodzą się szybko, jak się okazuje, bo nie wiedziałam skąd, w jaki sposób, dowiedziała się o mnie dyrektorka jednego z domów dziecka w naszym mieście. Przez znajomą zaprosiła mnie do siebie i tak zaczęła się druga moja przygoda: teatrzyk dla i z dzieciakami z domu dziecka. Ona trwa nadal. Pojawiam się u nich raz w tygodniu, maluchom czytam, ze starszymi rozmawiam, okazyjnie tworzymy spektakle kukiełkowe, wychodzimy z nimi do seniorów. Oj, już sama się zadziwiam, jak to rozwiązał się worek z różnymi zajęciami i ile ich teraz mam!
W międzyczasie koleżanka zachęciła mnie do wzięcia udziału w projekcie. Uczyliśmy się tam pisania bajek. Fantastyczna przygoda i cudne osoby tam poznałam. Mam już kilka zeszytów spisanych bajkowych opowieści, dwa całe o małym chłopcu z grubymi szkłami na nosie, zatopionym w swoim przebogatym świecie ciszy.
Mówią, żeby komuś pokazać te bajki, może ktoś by je wydał, ale czy ja wiem? Leżą. Może czekają na dogodny czas. Na to, co się zdarzy. Bo ja już wierzę, że mimo wszystko, mimo różnych zawirowań i trudnych zwrotów w życiu, może się w nim zdarzyć dużo dobrego. Chociaż wiem też, że samo się nie zdarzyło: w trudnych sytuacjach miałam koło siebie życzliwych ludzi, nie zamknęłam się przed nimi, oni nie pozwolili mi upaść i pomogli robić właśnie te codzienne małe kroczki, nawet takie, które wydawały mi się wtedy bez sensu.
Teraz też bywa różnie, bo przecież to jest życie, a w nim jest raz tak, a raz tak, ale ja już nie jestem tamtą kobietą! Teraz mam pasje i plany, no i trochę maluchów, które na mnie czekają. A na tańce do klubu też muszę chodzić, bo jakbym nie przyszła, to wiem, że jest tam kilka osób, które by się o mnie bardzo zamartwiały. Dobrze jest mieć przy sobie ludzi, bardzo dobrze.
No, to naopowiadałam! Jesienią zaproszę Cię na nasze pacynkowe występy! Nie zdecydowałam się na żadne sensacyjki w swojej opowieści, więc może jest niezbyt ciekawa, ale po co odgrzebywać te wspomnienia i biadolić nad sobą? Trochę jeszcze bolą, a poza tym nic nikomu dobrego by nie przyniosły, a Ty mówiłaś, że wy tu w Strefie chcecie wzmacniać kobiety.
MM: Aniu, bardzo dziękuję za ciepłą i energetyczną rozmowę i do kolejnych naszych spotkań.
*ANNA – imię bohaterki, na jej prośbę, zostało zmienione.