W ramach autorskiego projektu CODZIENNIE KROK DO PRZODU zamieszczamy opowieści zwykłych-niezwykłych kobiet, które poznałyśmy w naszej fundacji lub które przewinęły się przez nasze życia przy okazji różnych naszych działań, wyjazdów, wydarzeń. Zaprosiłyśmy je do tego, żeby podzieliły się z innymi swoimi doświadczeniami, żeby opowiedziały o tym, jak udało im się podnieść po różnych życiowych zawirowaniach i nie tylko wstać, ale CODZIENNIE stawiać chociażby ten jeden KROK DO PRZODU! To kobiety, które uwierzyły, że warto się starać i żyć jak najpełniej się tylko da. Kobiety w różnym wieku, z różnych miejsc, z różnym wykształceniem, pochodzeniem, zasobnością portfela – prawdziwa przebogata mozaika!
Olga* mówi o sobie, że jest kobietą r o z k w i t a j ą c ą. Lubi swój czas dojrzałości, cieszy się nim i nic, oprócz obawy przed chorobami nie zaprząta jej głowy. Ma nadzieję, że praca, którą obecnie wykonuje będzie dawała jej na chleb jeszcze długo. Ma swoje hobby, dobry związek, tzw. odchowane dzieci, więc właściwie wszystko.
MM.: Przyjęłaś zaproszenie do naszego projektu po dłuższym namyśle… A właściwie na początku odmówiłaś. Powiedziałaś, że właściwie nie miałabyś się czym podzielić z innymi.
O.: No wiesz, trochę kokietowałam. W życiu pięćdziesięciolatki zdążyły się zdarzyć różne sprawy, i te dobre, i gorsze. Miałam swoje kryzysy i sukcesy, było różnie. Ja tylko nie miałam w głowie pomysłu na to, co z moich opowieści mogłoby posłużyć innym. Dopiero później pomyślałam sobie o… mojej matce. Jest trochę zadr, które tkwią we mnie. Mimo terapii, to takie bolesne wspomnienia. Za każdym razem, gdy do nich wracam widzę siebie, takie małe wystraszone dziecko, potem dorastającą wycofaną dziewczynę… ech!
Opowieść Olgi:
Neurotyczna, skoncentrowana na sobie, znerwicowana i niepohamowana w swoich gniewnych zapędach matka, to koszmar dla dziecka. Taka właśnie była moja. Zdominowała całkowicie ojca, ustawiła według swoich reguł. Mnie obrabiała, jak oporny materiał, heblowała tępym ostrzem, aż się poddałam w tym sensie, że wyparłam wszystkie swoje chcenia. Tkwiłam w swoim pokoju, zanurzona w książkach, w nauce. Czułam, że odstaję od wielu zadowolonych z siebie, spełniających się rówieśników, ale nie wiedziałabym nawet, jak to jest korzystać z życia i nawet, gdyby ona mi na cokolwiek pozwoliła nie umiałabym chyba tego. Krótka smycz, przemoc fizyczna i słowna zabiły we mnie spontaniczną radość, zadowolenie z siebie, nadzieję, że mogę mieć szczęśliwe życie, że ktokolwiek może mnie kochać.
Odeszłam fizycznie z domu zaraz po maturze, ale psychicznie zamknęłam się na moich rodziców, gdy miałam… 12 lat. Wtedy zdarzył się wypadek, który zakończył moje dzieciństwo, jakiekolwiek by nie było. Ledwo znajomy mi chłopak, sprawiający wrażenie zwyczajnego, zgwałcił mnie, tak po prostu, w biały dzień… Zwabił w ustronne miejsce, zastraszył i zrobił swoje. Zwyczajny chłopak, w zwyczajny dzień… Gdy biegłam zapłakana do domu, miałam wrażenie, ze wszyscy na ulicy wiedzą, co się stało. Uciekłam, wydawało mi się, do bezpiecznego miejsca. Innego nie miałam. W domu popłoch, zawodzenie: „Dlaczego mnie to spotkało?!” – „mnie”, czyli ją, moją matkę. Potem mobilizacja: trzeba zgłosić sprawę do prokuratury, „zniszczyć gnoja” i po godzinie, dwóch, od wydarzenia jazda PKSem do innego miasta. Niekończąca się dla mnie podróż, a tylko około godzinna, w zatłoczonym autobusie. Siedziałam wciśnięta w okno, ze strachu, bo obok mnie usiadł jakiś mężczyzna. Moi rodzice jechali z pozoru ze mną: czyli kilka siedzeń ode mnie, razem, matka wbita była w ojca, ze zgniecioną z rozpaczy twarzą… A ja tak chciałam wtedy, żeby ktoś bliski chociaż potrzymał mnie za rękę. Zamiast tego zaczęły pojawiać się we mnie wyrzuty sumienia, za to, że matka przeze mnie cierpi, że ją skrzywdziłam, tym co się stało.
Potem pierwszy raz ginekolog, a nawet pani ginekolog, „żebym czuła się lepiej z kobietą”. Nie było lepiej, bo pani była rozczarowana brakiem potężnych uszkodzeń mojego ciała. Skoro były nikłe, pozwoliła sobie na stwierdzenie: „same się nadstawiacie, a potem macie pretensje” – i znowu pojawił się we mnie wstyd i to cholerne poczucie winy, znowu kogoś zawiodłam.
Sprawa została umorzona. Chyba byłam mało wiarygodna – nigdy nie poznałam przyczyny! I znowu poczucie winy i coraz częstsze uwagi matki, świadczące o tym, że nie jestem dla niej wiarygodna, że ona właściwie nie ma powodów, żeby mi wierzyć, skoro inni nie uwierzyli. Po kilku latach dowiedziałam się, że mój gwałciciel dostał kilkuletni wyrok za serię gwałtów na kobietach. Poczułam się z tym lepiej i nie chodziło mi już tak bardzo o to, że zelżał przerażający strach przed nim, z jakim zmagałam się przez całe swoje dorastanie, ale o to, że wreszcie ktoś uwierzył, że on robił innym krzywdę. Nikt niestety nie uwierzył mi…
Miałam zawsze niemożliwe do zniszczenia przez kogokolwiek pragnienie doświadczania nowych rzeczy i podejmowania nowych wyzwań, dlatego mam teraz życie takie, jakie chcę. Mam też bardzo wyczulony radar na ludzi, którzy szkodzą temu, jak żyję i od nich uczę się na czas odchodzić. Daje mi siłę ciekawość, z jaką podchodzę do świata, dzięki czemu moje życie jest ciekawe, w wielu kolorach, zmienne, nie ma w nim mowy o nudzie. Dziś mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Może było mi trudniej, niż tym, którzy mieli dobre, kochające domy – oni mogli powielać pozytywne wzorce, a ja musiałam je sobie stworzyć. Ale udało się i teraz żyję pełnią życia. Włożyłam w naprawienie swojej zepsutej maszynerii mnóstwo pracy, wymieniłam wiele uszkodzonych elementów, aż zaczęła sprawnie działać. Dbam o nią cały czas, bo nic nie jest na stałe, na zawsze! Nie wolno zapominać o sobie, zostawiać siebie na potem. Trudno się pozbierać, gdy przez długi czas nie dbamy o nasze ciało, gdy tkwimy w napięciu, nie uwalniamy emocji, czy gromadzimy gniew.
Moja matka umiera, odkąd pamiętam, od zawsze jest w spazmach i histerii, podejrzeniach i strachu, w galopującej kontroli wszystkiego i wszystkich. Stara była już w wieku 30. lat tak o sobie mówiła. Całe swoje otoczenie skażała i skaża narzekaniem i złorzeczeniem. Ja tak nigdy nie chciałam żyć, taki miałam główny cel w życiu i wiecie co? UDAŁO MI SIĘ!
Odcinajcie się na czas od swoich domów, szczególnie tych toksycznych! Żyjcie swoim życiem. Naprawiajcie to, co Wam nie działa, tak jak trzeba w środku, bo kurcze, życie jest fajne i wcale nie musi być wieczną męką!!!
Ps. I dbajcie o swoje dzieciaki! One potrzebują WAS! Chcą mieć zrozumienie, zainteresowanie, troskę, bezpieczeństwo. Z pierdoł i zalewających ich gadżetów nie zbudują sobie szczęśliwego życia. Miejcie dla nich czas. Niańki to nie wszystko, babcie też za mało. One nie potrzebują 5 kół zainteresowań i 3 dodatkowych języków. Nie wychowujcie niepozbieranych samotników. Rozmowa i zwyczajne bycie nic nie kosztują!
*Olga – na prośbę rozmówczyni, jej imię zostało zmienione.