Ju­sty­na Bar­giel­ska, „Ob­so­let­ki”: „Za­wo­łał na po­łoż­ną, żeby przy­nio­sła słoik, po­dłu­bał znowu, wyjął ze mnie jakiś ka­wa­łek cze­goś i wrzu­cił do sło­ika. Po­łoż­na na­kle­iła po­lo­plast z moim na­zwi­skiem, ka­za­ła mi się prze­brać w ko­szu­lę nocną i po­szły­śmy na od­dział. Pod­zie­miem, bo od­dział był w innym bloku szpi­ta­la. Słoik nio­sła po­łoż­na. Na od­dzia­le zro­bi­li mi USG. Le­karz uprze­dził, że usły­szę różne dźwię­ki, ale że żaden z nich nie bę­dzie bi­ciem serca mo­je­go dziec­ka. – Oj, no wiem – ob­ru­szy­łam się. – Prze­cież serce mo­je­go dziec­ka jest w sło­iku”.

Tytuł książ­ki „Ob­so­let­ki” po­cho­dzi od ła­ciń­skie­go zwro­tu „gra­vid ob­so­le­ta”, czyli „ciąża ob­umar­ła”. Co­dzien­nie 68 ko­biet pod­czas po­ro­du za­miast pła­czu no­wo­rod­ka sły­szy prze­ra­ża­ją­cą ciszę. Pau­li­na uro­dzi­ła mar­twe dziec­ko w siód­mym mie­sią­cu ciąży. „Stra­ci­łam dziec­ko w mo­men­cie, gdy mi­łość do niego oka­za­ła się więk­sza i sil­niej­sza niż nie­po­kój i strach o to, czy wszyst­ko bę­dzie do­brze i czy ciąża się utrzy­ma”. Ewe­li­na zaraz po tym, jak wy­da­ła na świat nie­ży­we­go syna, usły­sza­ła od le­ka­rza: „Tak się cza­sem zda­rza. Mu­sisz jak naj­szyb­ciej o tym za­po­mnieć i po­sta­rać się o ko­lej­ne”. Choć mi­nę­ło już 14 lat od tam­te­go czasu, ona wciąż pa­mię­ta.

We­dług badań prze­pro­wa­dzo­nych w USA rocz­nie w łonie matki umie­ra 25 ty­się­cy dzie­ci. W 2/3 przy­pad­ków nie można zdia­gno­zo­wać przy­czy­ny zgonu. Śmierć dziec­ka po dwu­dzie­stym ty­go­dniu ciąży wy­wo­ła­na jest za­zwy­czaj kil­ko­ma czyn­ni­ka­mi. Do naj­częst­szych na­le­ży od­kle­je­nie ło­ży­ska, owi­nię­cie płodu pę­po­wi­ną, in­fek­cje i cho­ro­by matki, wady roz­wo­jo­we dzie­ci, ge­sto­za (za­tru­cie cią­żo­we), uwa­run­ko­wa­nia ge­ne­tycz­ne (wy­klu­cza się jed­nak dzie­dzi­cze­nie). Dok­tor nauk me­dycz­nych Krzysz­tof No­wo­siel­ski, Asy­stent w Kli­ni­ce Gi­ne­ko­lo­gii i Po­łoż­nic­twa Ślą­skie­go Uni­wer­sy­te­tu Me­dycz­ne­go w Ka­to­wi­cach, pod­kre­śla, że ważna jest pro­fi­lak­ty­ka i kon­tro­lo­wa­nie za­cho­wań dziec­ka pod­czas ciąży.

– Matka po­zna­je wów­czas cha­rak­te­ry­sty­kę ru­chów swo­je­go dziec­ka i umie oce­nić jego przy­zwy­cza­je­nia. Zdro­wy płód w ciągu dwóch go­dzin wy­ko­nu­je około ośmiu ru­chów. Jeśli ko­bie­ta ich nie wy­czu­je, po­win­na jak naj­szyb­ciej skon­sul­to­wać się ze spe­cja­li­stą.

„A co się pani tak upo­mi­na?”

Julka, córka Pau­li­ny, umar­ła rok temu. – Po mojej có­recz­ce mam dwa dość nie­wy­raź­ne zdję­cia z USG, bli­znę na brzu­chu, i mi­nu­tę na­gra­nia jej bi­ją­ce­go serca – od­kry­łam to na­gra­nie przy­pad­ko­wo kilka ty­go­dni po jej śmier­ci, mu­sia­łam nie­chcą­cy włą­czyć dyk­ta­fon w te­le­fo­nie – mówi. Kiedy Pau­li­na przy­je­cha­ła do szpi­ta­la na ru­ty­no­wą kon­tro­lę, nic nie wska­zy­wa­ło na kom­pli­ka­cje. – Byłam świa­do­mą i po­zy­tyw­nie na­sta­wio­ną do na­tu­ral­ne­go po­ro­du pa­cjent­ką. Czu­łam có­recz­kę, cze­ka­łam na „tę ma­gicz­ną chwi­lę pierw­sze­go spo­tka­nia”. Nagle wszyst­ko, co za­pla­no­wa­łam, prze­sta­ło mieć ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie. Ból, skur­cze, poród i prze­raź­li­wa cisza.

– Le­ka­rze wal­czy­li o moje życie. Ce­sar­skie cię­cie w peł­nej nar­ko­zie, prze­ta­cza­nie krwi. Kiedy obu­dzi­łam się po ope­ra­cji, wie­dzia­łam, co się stało. Nie my­śla­łam wtedy o bólu, tylko o tym, żeby zo­ba­czyć Julkę. Nie­ste­ty, po­łoż­na nie chcia­ła mi jej po­ka­zać. Krzy­cza­łam: „Od­daj­cie nam ją! To moje dziec­ko!”. Usły­sza­łam od le­ka­rza, że jak na 31. ty­dzień miała pra­wi­dło­wą wagę i wiel­kość, nie była sina, przy­du­szo­na – wy­glą­da­ła nor­mal­nie. Z nie­wia­do­mych po­wo­dów jej tętno usta­ło – wspo­mi­na.

Śmierć dziec­ka była jed­nak do­pie­ro po­cząt­kiem dra­ma­tu Pau­li­ny i jej męża. Zroz­pa­czo­na matka chcia­ła się do­wie­dzieć, czy le­ka­rze prze­pro­wa­dzi­li już sek­cję zwłok i gdzie może ode­brać dziec­ko. Nie­ste­ty, pra­cow­ni­cy szpi­ta­la umy­wa­li ręce. – Panie z kan­ce­la­rii szpi­ta­la na mój widok re­ago­wa­ły aler­gicz­nie. „No, ja pani współ­czu­ję, ale to nie jest w za­kre­sie na­szych obo­wiąz­ków”. Od­po­wia­da­łam: „Co nie jest w za­kre­sie obo­wiąz­ków?! In­for­ma­cja, gdzie jest pro­sek­to­rium, numer te­le­fo­nu? Prze­cież w szpi­ta­lach po­łoż­ni­czych rodzą się też mar­twe dzie­ci i ktoś po­wi­nien udzie­lić zroz­pa­czo­nym ro­dzi­com pro­stej in­for­ma­cji, gdzie mogą ode­brać dziec­ko”. Od­sy­ła­ły mnie do po­łoż­nych na od­dział, na któ­rym le­ża­łam. W końcu do­wie­dzia­łam się, że sek­cja zwłok się już od­by­ła. Wy­cho­dzi­li­śmy szyb­ko ze szpi­ta­la, w dro­dze do domu przy­po­mnia­ła nam się pio­sen­ka „W pro­sek­to­rium naj­przy­jem­niej jest nad ranem” Ma­cie­ja Ze­mba­te­go, śmia­li­śmy się gorz­ko z tego sko­ja­rze­nia. Czło­wiek prze­dziw­nie re­agu­je w roz­pa­czy.

Pau­li­na była zdez­o­rien­to­wa­na, nie wie­dzia­ła, co robić. – Roz­ma­wia­łam z panem, który uspa­ka­jał mnie, że ubio­rą moją có­recz­kę, wszyst­ko od­bę­dzie się god­nie. Mówił, że znają za­kład po­grze­bo­wy, który ma ode­brać tru­mien­kę. Mo­głam prze­ka­zać dziec­ku małą ma­skot­kę. Na po­cząt­ku czerw­ca chcia­łam się do­wie­dzieć, czy są już wy­ni­ki sek­cji zwłok. Za­dzwo­ni­łam do po­ko­ju le­kar­skie­go tylko raz, a le­karz po­iry­to­wa­ny na­sko­czył na mnie: „A co się pani tak upo­mi­na? Nie ma jesz­cze!”, usły­sza­łam. Odło­ży­łam słu­chaw­kę i uzna­łam, że nigdy wię­cej nie chcę mieć z tym czło­wie­kiem do czy­nie­nia.

W świą­ty­ni pa­mię­ci

Ewe­li­na także na­rze­ka na le­ka­rzy, któ­rzy po­trak­to­wa­li ją w nie­wła­ści­wy spo­sób po „mar­twym po­ro­dzie”. – Po­dob­no w Pol­sce rocz­nie ciąże traci około 40 tys. ko­biet. To pra­wie 40 tys. dra­ma­tów i traum i prak­tycz­nie ze­ro­we wspar­cie per­so­ne­lu me­dycz­ne­go, brak pro­ce­dur. A to prze­cież nie jest kosz­tow­ne. Wy­star­czy krót­ka roz­mo­wa i słowo wspar­cia: „Ma pani prawo po­że­gnać się z dziec­kiem, jeśli chce”. I nie ma zna­cze­nia, czy jest to zy­go­ta, płód, dziec­ko, szcząt­ki… to nie jest COŚ, dla nas to jest KTOŚ. Za­wsze – mówi.

Do­brze pa­mię­ta ten dzień, kiedy w 23. ty­go­dniu ciąży gi­ne­ko­log w cza­sie USG po­ka­zał jej na mo­ni­to­rze dziec­ko – jego rącz­ki, głów­kę, stopy, a potem za­py­tał, jak to moż­li­we, że za­szła w ciążę z taką prze­gro­dą i stwier­dził, że płód jest mar­twy. – Pła­ka­łam, pro­si­łam, żeby coś z tym zro­bił. Że na pewno da się ura­to­wać dziec­ko, a ja pod­dam się każ­dej ope­ra­cji. Le­karz roz­kła­dał ręce, mówił, że jest bez­sil­ny. Za­pew­niał, że pół­to­ra roku po po­ro­dzie bę­dzie­my mogli sta­rać się o ko­lej­ne dziec­ko.

Od tego mo­men­tu wszyst­ko było ina­czej, niż za­pla­no­wa­łam. Za­miast ku­po­wa­nia za­ba­wek, ubra­nek i urzą­dza­nia po­ko­ju dla dziec­ka był płacz i obar­cza­nie się winą za to, co się stało. Byłam prze­ko­na­na, że zro­bi­łam coś, co mogło za­szko­dzić mo­je­mu syn­ko­wi. W końcu to pierw­sze dziec­ko – na pewno źle się od­ży­wia­łam, spa­łam w nie­wła­ści­wej po­zy­cji czy prze­by­wa­łam zbyt czę­sto w za­dy­mio­nym po­miesz­cze­niu. Każdą nawet naj­ba­nal­niej­szą czyn­ność trak­to­wa­łam jak czyn­nik ob­cią­ża­ją­cym mnie, matkę, któ­rej nie udało się uro­dzić dziec­ka. Pa­mię­tam, że obu­dzi­łam się któ­rejś nocy i ogłu­szo­na kosz­ma­rem, wy­krzy­cza­łam po­dob­no: „To ja je za­bi­łam! Za­bi­łam wła­sne dziec­ko!”. Mój mąż był prze­ra­żo­ny. Pew­nie dla­te­go pokój, który przy­go­to­wy­wa­li­śmy dla syna, szyb­ko za­mie­nił na ga­bi­net, „Ile jesz­cze bę­dzie­my trzy­mać tę świą­ty­nię pa­mię­ci?”.

To się musi udać

Psy­cho­log Mo­ni­ka Błasz­czak, uważa, że dla ko­biet, które tracą dziec­ko, naj­waż­niej­sze jest wspar­cie naj­bliż­szych. – Ro­dzi­na po­win­na oto­czyć matkę opie­ką, za­pew­nić jej po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, utwier­dzać w prze­ko­na­niu, że ko­lej­na ciąża na pewno bę­dzie udana. Za­le­ca­ła­bym też od­wra­ca­nie uwagi od tych przy­krych wy­da­rzeń, w miarę jak naj­szyb­szy po­wrót do nor­mal­ne­go, co­dzien­ne­go życia, które po­zwo­li od­zy­skać ko­bie­cie rów­no­wa­gę psy­chicz­ną.

Ewe­li­na do dziś nie ma dziec­ka. Roz­sta­ła się z mężem, spo­ra­dycz­nie spo­ty­ka się z męż­czy­zna­mi, ale nie myśli o za­ło­że­niu ro­dzi­ny. – Przez kilka mie­się­cy po tam­tym wy­da­rze­niu, od­wra­ca­łam się na ulicy, kiedy usły­sza­łam słowo „mamo”, tak jak­bym chcia­ła wie­rzyć, że to, co się stało, było tylko złym snem. Dziś to tylko mrocz­ne wspo­mnie­nie, które po­win­nam wy­ma­zać z pa­mię­ci – mówi. Pau­li­na dzię­ki wspar­ciu Marka wró­ci­ła do pracy, która po­chła­nia całą jej uwagę. – Był czas, że roz­pacz­li­wie szu­ka­łam zdjęć 7-mie­sięcz­nych wcze­śnia­ków, żeby cho­ciaż spró­bo­wać wy­obra­zić sobie Julkę. Teraz zmie­ni­łam per­spek­ty­wę – nie pa­trzę wstecz, ale za­sta­na­wiam się nad tym, co bę­dzie za kilka lat, kiedy uro­dzę zdro­we dziec­ko. To się musi udać, praw­da?

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>