Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
Każdego roku o tej porze roku przeżywamy refleksje podsumowujące. Kierujemy myśl ku naszym rodzinom i podejmujemy refleksję na temat sytuacji współczesnej rodziny. Dzisiejszą Ewangelię opowiadającą o tym, że Rodzina z Nazaretu w trudnych i niejasnych sytuacjach starała się odczytać i wypełnić wolę Bożą, dzięki czemu wychodziła z nich odnowiona, usłyszą miliony chrześcijan na całym świecie. Tym samym zostaną przekonani, że także dzisiaj posłuszeństwo bogu i jego niezrozumiałej czasem woli jest gwarantem szczęścia w rodzinie, również w przypadkach przemocy w rodzinie, alkoholizmu czy nadużyć seksualnych.
Błogosławiony Jan Paweł II, czyli jak wszyscy wiedzą jedyny papież, z którego zdaniem polscy biskupi zdają się liczyć, przypomina wbrew zapisom historycznym i zdrowemu rozsądkowi, że prawda o instytucji małżeństwa jest „ponad wolą jednostek, kaprysami poszczególnych małżeństw, decyzjami organizmów społecznych i rządowych” (23 II 1980). Pociska jeszcze sporo bełkotu na temat kobiecości i męskości danych od boga, nierozerwalności instytucji małżeństwa i podkreśleń, że jedynie taka rodzina jest odpowiednia do wychowywania dzieci, co szczególnie potwierdzają reportaże typu “Kato-tata”.
Ta chrześcijańska wizja jest arbitralnie narzuconą normą, o której klerycy opowiadają, iż wypływa z odczytania natury osoby ludzkiej, natury małżeństwa i rodziny. Wziąwszy pod uwagę stosunek przedstawicieli tej instytucji do nauk zarówno ścisłych, jak i społecznych, musimy zgodzić się, że o rodzinie wypowiada nam się tutaj istny panel ekspertów. Jak twierdzą, odrzucanie tej wizji prowadzi nieuchronnie do rozkładu rodzin i do klęski człowieka, bez cienia refleksji, jak bardzo definicja rodziny zmieniała się przez wieki i jak uniwersalną zdaje się być prawda, że dziecko powinno być wychowywane przez kochających je bliskich. Jak pokazuje historia ludzkości, ślepe zaufanie katolickiemu Stwórcy jest często niebezpieczne i zagraża szczęśliwej przyszłości człowieka i świata. Wspomnijmy krucjaty, polowania na czarownice i Inkwizycję. Muszą zatem budzić w biskupach najwyższy niepokój próby przedefiniowania pojęcia małżeństwa i rodziny sugerowane współcześnie, zwłaszcza przez, jak to oni określają, zwolenników ideologii gender i nagłaśniane przez niektóre media. Wobec nasilających się ataków na gender studies czy gender mainstreaming skierowanych na różne obszary życia rodzinnego i społecznego czuję się zobowiązana, by z jednej strony stanowczo i jednoznacznie przypomnieć o braku państwowych środków, które by dostatecznie wspierały życie rodzin niepełnych czy najuboższych, co razi zwłaszcza wobec ostentacyjnego bogactwa katolickich możnowładców, a z drugiej podkreślić całkowity brak zagrożeń płynących z propagowania nowego typu form życia rodzinnego, z uwagi na płynność i zmienność definicji rodziny poprzez wieki.
Ideologia gender, jak sobie fantazjują biskupi, stanowi efekt trwających od dziesięcioleci przemian ideowo-kulturowych, mocno zakorzenionych w marksizmie i neomarksizmie, promowanych przez niektóre ruchy feministyczne oraz rewolucję seksualną. Jest w tym ułamek prawdy: wszystkie wymienione ideologie są z gruntu rewolucyjne i stwierdzają konieczność przedefiniowania odpowiednio: klas społecznych, roli kobiety w społeczeństwie i seksualności ludzkiej, również w społecznym wymiarze. Jak wszyscy wiemy, gender nie ma jednak wymiaru ideologicznego, lecz czysto badawczy. Równie dobrze można by mówić o ideologii antropologicznej czy etnograficznej. Sprzeciw biskupów wobec tej postawy badawczej promuje zasady całkowicie sprzeczne z rzeczywistością i integralnym pojmowaniem roli człowieka. Sama myśl o tym, że płeć biologiczna ma znikome znaczenie społeczne, i że liczy się przede wszystkim płeć kulturowa, którą człowiek może swobodnie modelować i definiować, niezależnie od uwarunkowań biologicznych, napełnia ich dusze czystą trwogą. Według ideologii serwowanej przez episkopat fakt, że człowiek mógłby siebie w dobrowolny sposób określać: czy jest mężczyzną czy kobietą, może też dowolnie wybierać własną orientację seksualną, jest czymś nagannym. To dobrowolne samookreślenie, które nie musi być czymś jednorazowym, ma prowadzić do tego, by społeczeństwo zaakceptowało prawo do zakładania nowego typu rodzin, na przykład zbudowanych na związkach o charakterze homoseksualnym – trwożą się dalej klerycy. I ja byłabym strwożona stwierdziwszy u siebie aż takie oderwanie od rzeczywistości: pomijając fakt, że możliwość wyboru preferencji seksualnych czy płci jest etycznie obojętna, gender nie jest o tym. Gender jest o tym, że kobiety nie muszą do garów, a faceci za kółko. O tym, że mojemu partnerowi a.k.a konkubentowi nic nie odpadnie, gdy sięgnie po odkurzacz, ja zaś czuję się w pełni spójną kobietą mając nieogolone nogi.
Straszenie ideologią gender wynika w gruncie rzeczy z głęboko destrukcyjnego charakteru obecnej roli hierarchów Kościoła w Polsce; zarówno wobec pojedynczych, jak i relacji międzyludzkich, a więc całego życia społecznego. Zgodnie z najlepszymi wzorami historii Kościoła Katolickiego, jak zawsze uderzają w najsłabszych: kobiety nie podporządkowujące się roli matki i żony, mężczyzn rezygnujących z postawy macho. Czytamy w ich wynurzeniach kuriozalny tekst: “Człowiek o niepewnej tożsamości płciowej nie jest w stanie odkryć i wypełnić zadań stojących przed nim zarówno w życiu małżeńsko-rodzinnym, jak i społeczno-zawodowym”. Doprawdy, mocne słowa jak na mężczyzn w sukienkach, zadających się w zadziwiającej liczbie z chłopcami. Próba zrównania różnego typu związków jest de facto poważnym osłabieniem małżeństwa jako wspólnoty mężczyzny i kobiety oraz rodziny, na małżeństwie zbudowanej – zamiast tego nienaruszalnego w oczach kleryków wzoru proponuje się wspólnotę rodzinną, rodzinę patchworkową, grupę ludzi związanych bliskością, miłością i wzajemną troską. Wskażcie, co w tym nagannego, I dare you.
Spotykamy się z różnymi postawami wobec działań podejmowanych wobec zagadnienia gender. Zdecydowana większość nie wie, o co w ogóle chodzi, nie stwierdza więc żadnego zagrożenia. Inni, znużeni tematem przewijającym się ostatnio przez pierwsze strony gazet, odbijają się od niego bez chęci zagłębienia – i właściwie trudno ich za to winić. Wąskie grono osób – zwłaszcza nauczycieli i wychowawców – próbuje na własną rękę poszukiwać informacji o gender studies. Są wreszcie i tacy, którzy widząc absurdalność tej nagonki na tematykę ról społecznych uważają, że Polacy sami odrzucą roztaczane przed nimi apokaliptyczne wizje. Tymczasem gender mainstreaming, czyli równouprawnienie ról płciowych od wielu miesięcy wprowadzane jest w różne struktury życia społecznego: edukację, służbę zdrowia, działalność placówek kulturalno-oświatowych i organizacji pozarządowych. Warto tu wspomnieć, że i episkopat pełną garścią sięgnął po dotacje unijne w tym zakresie, zatem albo wbrew deklaracjom z ambony wypełnia je co do joty, albo też dopuszcza się poważnego nadużycia. Dodać należy, że w przekazach części mediów wspomniane gender mainstreaming jest ukazywane pozytywnie: jako przeciwdziałanie przemocy oraz dążenie do równouprawnienia.
Wspólnota Kościoła podobno w sposób integralny patrzy na człowieka i jego płeć, dostrzegając w niej wymiar cielesno-biologiczny, psychiczno-kulturowy oraz duchowy. Nie jest czymś niewłaściwym prowadzenie badań nad wpływem kultury na płeć, czytamy w liście pasterskim. Groźne jest natomiast ideologiczne twierdzenie, że płeć biologiczna nie ma żadnego istotnego znaczenia dla życia społecznego. Kościół jednoznacznie opowiada się przeciw dyskryminacji ze względu na płeć, ale równocześnie dostrzega niebezpieczeństwo niwelowania wartości płci, co dość dobrze wpisuje się w nielogiczność i niespójność postaw Kościoła i religii jako takiej. Przez chwilę zdaje się twierdzić z sensem: to nie fakt istnienia dwóch płci jest źródłem dyskryminacji, ale w chwilę później już odjeżdża z peronu duchowego odniesienia, ludzkiego egoizmu i pychy, z całkowitym pominięciem silnej internalizacji przemocy w męskiej roli płciowej i uległości – w żeńskiej. Kościół w żaden sposób nie zgadza się na poniżanie osób o skłonnościach homoseksualnych – żartuje episkopat, dodając w dalszej części, że aktywność homoseksualna jest głęboko nieuporządkowana oraz że nie można społecznie zrównywać małżeństwa będącego wspólnotą mężczyzny i kobiety ze związkiem homoseksualnym.
Pozwolę sobie nie parafrazować dalej – i tak przeciągam notkę ponad miarę. Z listu pasterskiego wynika wyraźnie, że KK, jak zawsze, stoi na straży tradycji tylko dlatego, że jest ona tradycją. W sposób najzupełniej przewidywalny upycha kobiety w role podrzędne mężczyźnie, dyskryminuje inne orientacje niż heteroseksualna i tworzy wizje jednego, niezmiennego wzoru rodziny na przestrzeni dziejów. Ich zacietrzewienie wobec gender studies i gender mainstreaming wynika z faktu, iż kulturowe role płciowe, poddane refleksji, mogą wydać się nie tak niezmienne i oczywiste – tym samym całe rzesze wiernych mogą po namyśle jednak wstać z klęczek lub zacząć zadawać niezręczne pytania, co się dzieje z ich dziećmi na zakrystii.
Czego życzę im w 2014.
Źródło: http://szprotestuje.wordpress.com/2013/12/29/list-pasterski-na-niedziele/