Tekst pochodzi z zaprzyjaźnionego bloga Szprotest: http://szprotestuje.wordpress.com/
Czy mieliście świadomość, że “ideologia” gender dochrapała się konstytucji? Ja też nie. Ten gender! Na chwilę spuścić z oka i nie dość, że dziewczyny pójdą na politechniki, a chłopaki przestaną wstydzić się łez, to jeszcze będzie majstrował przy ustawie zasadniczej. Strach pomyśleć, co będzie dalej: może obowiązkowa nauka chodzenia na szpilkach dla panów i wyciśnięcie 15kg na sztandze dla pań? Albo zaawansowane kursy obsługi pada do playstation i igły z nitką? Zgroza, hańba, srom i rozwolnienie.
Jak zawsze, gdy cywilizacja śmierci (z siedzibą w Brukseli) wyciągnie swoje ohydne, lepkie macki po solidną, polską, katolicką, dwupłciową i odziecioną rodzinę – wnet formuje się jakaś grupa parlamentarna do zwalczenia tej zarazy. Mamy zatem parlamentarny zespół ds. przeciwdziałania “ideologii gender”, którego celem jest zwalczanie negatywnego wpływu ideologii gender na polską rodzinę oraz wychowanie najmłodszych. Przewodniczącą tego tworu o przydługiej nazwie jest lubiana przez wszystkich posłanka Kempa. Jako wasza kapitanka Oczywista dodam, że nie spodziewałam się po posłance takiego poczucia humoru: być na czele zespołu do spraw zwalczania czegoś, dzięki czemu jest posłanką. W następnym odcinku doczekamy się Biedronia moderującego Redwatcha.
OK, żarty na chwilę na bok: bardzo mnie cieszy, że dla posłanki Kempy kobieta w innej roli – na przykład w parlamencie – niż żona i matka jest tak oczywista, że aż nie widzi potrzeby utrzymania tego status quo. Oznacza to, że prawa nie do pomyślenia tych głupich 150 lat temu są przyjmowane całkiem już bezrefleksyjnie (pomijając kilku smutnych wyznawców wujcia Korwina). Zachęcam jednak do chwili zastanowienia się, czy to, co mamy nam wystarcza i czy to, co mamy my – mają wszystkie kobiety na świecie.
Innym projektem mężnie stawiającym czoła zakusom zgniłego zachodu na świętość polskiej rodziny oraz ogólnie pieszczonej tradycji jest Konferencja “Ratyfikacja konwencji Rady Europy o przemocy wobec kobiet – następstwa dla jednostki, społeczeństwa i państwa”. Zorganizował ją zatroskany parlamentarny zespół na rzecz ochrony życia i rodziny. Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku, nie? Czegóż innego broni konwencja RE o przemocy, jeśli nie życia i rodziny? Otóż okazuje się, że nie broni, a wręcz przeciwnie, dokonuje świętokradczego zamachu. Uderza, według opinii Marka Kuchcińskiego, który postanowił patronować imprezie, w filary cywilizacji europejskiej. Jeśli dobrze rozumuję, filarem cywilizacji europejskiej jest zatem przemoc i właściwie nie mogę całkowicie temu zaprzeczyć. Aczkolwiek mam wrażenie, że Europa jakoś się do tego niechętnie przyznaje i mogłaby panu Markowi mieć za złe. Dopatrzył się też w konwencji sprzeczności z konstytucją, co prowadzi nas do logicznej konkluzji, że wobec tego stanowi sama w sobie inną konstytucję; rzecz by można: kontrkonstytucję. Inny z tych znawców praw człowieka, wiceprezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia Antoni Szymański, nazywa rzecz po imieniu “jeśli sprzeciwiamy się ustawom o mowie nienawiści czy korekcie płci, to musimy pamiętać, że wszystkie te rzeczy zwarte są w konwencji. Ta konwencja to konstytucja gender”.
Właściwie to co jest nie tak z ustawami o mowie nienawiści czy korekcie płci, chciałoby się zapytać, chociaż może nie pana Marka i może nie pana Antoniego. Nie warto też o takie rzeczy pytać Prezesa Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris Aleksandra Stępkowskiego, który z trwogą zauważa, że konwencja traktuje istniejący ład społeczny jako przyczynę przemocy wobec kobiet i zakłada jego zmianę, podczas gdy w konstytucji deklarujemy przywiązanie do tradycji. Pomysł, by w ramach ćwiczenia intelektualnego rozważyć mniejsze przywiązanie do tradycji bądź też zadać sobie pytanie, czy istniejący ład społeczny jest idealny, odrzućmy jednak jako zbyt śmiały. Ostatecznie, panowie są bardzo zajęci prezesowaniem, wiceprezesowaniem i wicemarszałkowaniem, mają pełne ręce malin, z którymi nacierają na panoszący się gender, obolałe ramiona od wspierania filarów cywilizacji europejskiej i zdrętwiałe nadgarstki od więzów z tradycją. Nie zaprzątajmy ich ślicznych główek bardziej skomplikowanymi zagadnieniami.
Póki sobie zawiązują zespoły i organizują konferencje, możemy się pośmiać, chociaż naturalnie chciałabym, by moje podatki poszły na coś innego. Niemniej nie upatrywałabym w tym elementu bardziej szkodliwego niż odeśmianie sobie dupska. Bardziej martwi mnie to, że wicemarszałek, że Gowin, że Królikowski, że oni wszyscy są w rządzie – wybranym pośrednio przez nas jako liberalniejszy od PiSu. W ciągu kilku lat nastąpiło radykalne przesunięcie na prawo.
My mamy komfort demokracji – może nieudolnej, może niedojrzałej, ale jednak co kilka lat mamy szansę zmienić to towarzystwo i przynajmniej przez chwilę łudzić się, że ktoś spełni swoje wyborcze obietnice. Możemy wyjść na ulice w Manifie lub Marszu Równości. Możemy prowadzić blogaski, takie jak mój, obśmiewać tych durniów i nie spotkać się z przykrzejszymi konsekwencjami niż umęczliwy komentator pod notką.
Myślę, że doczekamy się ratyfikacji konwencji. Tu umieściłam FAQi jej dotyczące – gdybyście mieli wątpliwości, zajrzyjcie. Ja nie mam żadnych.
W innych krajach kobiety mogą protestować konspiracją, ucieczką z kraju lub tańcem na ulicach. To dla nich tańczyliśmy w zeszłym roku i dla nich zatańczymy 14 lutego, w Warszawie przy Metrze Centrum o 18:00. Taniec nie ma bezpośredniego wpływu na prawo, ale ładnie wygląda, fajnie wygląda w kamerach, przyjdzie trochę dziennikarzy i spyta, po co tańczymy. Wtedy powiemy, że przeciw przemocy, za te, które nie mogą walczyć same.
Poza tym – taniec w tłumie daje ogromne poczucie solidarności. A solidarności potrzebują i te, które doświadczają lub są świadkami przemocy, i aktywistki. Wszystkie. Wszyscy.
Może bardziej niż kiedykolwiek.