Beata Kozak

Wiadomo, że jeśli chcemy kogoś do czegoś przekonać, powinniśmy przemawiać łagodnie, uzbroić się w cierpliwość, używać wyważonych argumentów, robić słodkie oczy, a może nawet się podlizywać i oferować korzyści majątkowe, czyli łapówki. Sprzedawczynie, które chcą wcisnąć klientce niechodliwy, zalegający w magazynie ciuch, przekonują dziewczynę, że jest jej w tym ciuchu wręcz niezwykle do twarzy. Deweloperzy sprzedają mieszkania, dorzucając dla zachęty miejsce parkingowe i darmowy Internet przez pierwszy rok. Szkoły języków obcych wabią uczniów i uczennice native speakerami i bezstresową atmosferą. Podstawowa zasada marketingu i reklamy, czyli nakłonienia kogoś do kupienia danego produktu lub skorzystania z usługi, każe być dla potencjalnej klienteli miłym i uprzejmym, oczarować i przekonać do kupna. Manipulatorzy najróżniejszej maści postępują podobnie: nagadają ładnych rzeczy, roztoczą pawi ogon, omotają czarem i urokiem, a potem przeciągną na swoją stronę, ewentualnie wykorzystają i porzucą. Wspólnym elementem tych wszystkich starych jak świat zabiegów jest staranie się o czyjeś względy, uprzejmość, oferowanie w zamian czegoś, co jest dla nas cenne. Nawet treser w cyrku karmi dzikie zwierzęta smakołykami, żeby nakłonić je do skakania przez płonącą obręcz czy dreptania na tylnych łapach z piłką na nosie ku uciesze publiki. Można to sprowadzić do lapidarnego „coś za coś”.

Całkiem inaczej postępuje się w Polsce z kobietami w wieku rozrodczym, które chce się nakłonić do rodzenia. Media trąbią od dawna o katastrofie demograficznej, o zamykanych szkołach (za mało dzieci) i uczelniach (za mało studiujących), o wymierającym narodzie, który czeka całkowite zniknięcie z powierzchni Ziemi. Tzw. brak następowalności pokoleń to problem niemal wszystkich społeczeństw Europy, tak więc bicz na bezdzietnych „kto ci na starość poda szklankę wody?” i straszak ekonomistów „kto będzie pracował na nasze emerytury?” działają nie tylko w Polsce. Raz po raz można także dowiedzieć się z mediów, że wciąż brakuje przedszkoli i żłobków, a także o tym, że olbrzymie pieniądze zostały wydane – i są wydawane nadal – na obiekty tak ważne dla walki z wymierającym narodem, jak stadiony i boiska sportowe. Bynajmniej nie na przedszkola i żłobki. Z patriarchalnych powodów niedostatek przedszkoli i żłobków uznaje się za problem nieodłącznie związany z sytuacją kobiet. Z tych samych patriarchalnych powodów jakoś się w Polsce przyjęło uważać i zachowywać tak, jakby ojcowie nie mieli z dziećmi nic wspólnego. Być może nawet zapłodnienie przez mężczyznę to zwykła plotka, ciemnota i zabobon. Być może kobiety fundują sobie dzieci pstrykając palcami – a potem mają problem z brakiem przedszkoli.

Na tzw. chłopski – czy raczej babski? – rozum logiczna polityka dążąca do zastopowania wymierania narodu i do zwiększenia liczby rodzonych dzieci, powinna wyglądać tak: zamiast pompowania pieniędzy w stadiony, pompujemy kasę w poprawę sytuacji kobiet. Wiadomo przecież, że kobieta, która nie chce mieć dzieci – nie będzie ich miała. Jeśli zależy nam na zwiększeniu dzietności Polek, trzeba je czymś przekonać do tego, żeby chciały rodzić. Jak je do tego nakłonić? Budując stadiony dla mężczyzn? Chyba nie. Wygląda na to, że lepszym sposobem na skłonienie Polek do rodzenia dzieci byłaby zamiana stadionów w żłobki, przedszkola, zasiłki na dzieci, pomoc finansową lepszą niż becikowe-ochłapowe, zapewnienie powrotu do pracy po urlopie macierzyńskim, słowem – autentyczne wspieranie.

Zamiast tego w Polsce jest tak, jakby reklamy mówiły: kup ten samochód, bo jak nie, to cię załatwimy. Pani kupi tę bluzkę, bo jak nie, to powiem kierownikowi, że pani ją chciała ukraść. Kupcie od nas mieszkania na tym wygwizdowie, bo jak nie, to naślemy na was mafię, która was zniszczy. Uczcie się w naszej szkole angielskiego, bo jak nie, to was ośmieszymy przed ludźmi. A treser trzyma lwa na muszce i krzyczy: skacz przez tę obręcz, bydlaku, bo jak nie, to ci łeb rozwalę.

Strach Polek przed ciążą to nie tylko kwestia utrudnionego dostępu do badań prenatalnych, częstych przypadków odmowy znieczulenia w czasie porodu i niepewność, czy po urodzeniu będzie można wrócić do pracy albo znaleźć jakąś inną. Ponieważ do Sejmu trafi tej jesieni kolejny projekt zaostrzenia i tak już restrykcyjnej ustawy aborcyjnej, kobiety będą się bać także tego, że państwo zmusi je do rodzenia nawet, jeśli płód będzie nieuleczalnie chory, pozbawiony rąk, nóg lub mózgu. Przy takich metodach zachęcania do rodzenia Polska wyludni się w tempie błyskawicznym. Ale jak widać, rządzą nie ci, którzy chcą ratować wybitny polski naród przed wymarciem, a ci, którzy traktują kobiety jak podkładki dla swoich moralnych uniesień. I oczywiście nie ma mowy o żadnej konkretnej pomocy ze strony państwa – ani rządzącego w nim Kościoła – dla kobiet, na które ewentualne zaostrzenie ustawy aborcyjnej nałożyłoby ciężar wieloletniego zajmowania się niepełnosprawnym dzieckiem. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która od lat zajmuje się w Polsce prawami reprodukcyjnymi kobiet, w liście do posłów i posłanek nazwała kolejny projekt zaostrzenia ustawy aborcyjnej – nieludzkim. Pomysł ustawowego zmuszania kobiet do rodzenia w każdych okolicznościach zasługuje na określenie o wiele mocniejsze, ale jeszcze takiego nie wymyślono.

Źródło: http://pismozadra.pl/felietony/beata-kozak/649-znowu-chca-zmuszac

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>