codziennie

W ramach autorskiego projektu CODZIENNIE KROK DO PRZODU zamieszczamy opowieści zwykłych-niezwykłych kobiet, które poznałyśmy w naszej fundacji lub które przewinęły się przez nasze życia przy okazji różnych naszych działań, wyjazdów, wydarzeń. Zaprosiłyśmy je do tego, żeby podzieliły się z innymi swoimi doświadczeniami, żeby opowiedziały o tym, jak udało im się podnieść po różnych życiowych zawirowaniach i nie tylko wstać, ale CODZIENNIE stawiać chociażby ten jeden KROK DO PRZODU! To kobiety, które uwierzyły, że warto się starać i żyć jak najpełniej się tylko da. Kobiety w różnym wieku, z różnych miejsc, z różnym wykształceniem, pochodzeniem, zasobnością portfela – prawdziwa przebogata mozaika!

 

 

Natalię* znamy od kilku lat. Wrażliwa, miła i bardzo ciepła osoba. Pierwsze kontakty przebiegały w sporym rozchwianiu emocjonalnym z jej strony, ale mimo tego zawsze miała w zapasie dużo pogody ducha i życzliwości dla ludzi. Pojawiła się u nas z niewesołą perspektywą swojego dalszego osobistego życia. Dziś ma już wiele zmian za sobą, a wiemy, że chciałaby znacznie więcej i temu dopingujemy.

Natalia jest przykładem dojrzałej kobiety, która doskonale zna swoją wartość, nie zapomina o tym, czego dokonała, co osiągnęła, szczególnie zawodowo, i dzięki temu nie ma w niej zgody na tkwienie w układzie bez perspektyw, na życie w odrętwieniu, na odmawianie sobie zaspokajania własnych potrzeb. Chce się spełniać na każdym polu, a że nie wszystko tu i teraz jest zależne od niej, dokonuje zmian i ulepsza swoje życie tam gdzie tylko może.

Niepotrzebna nam była rozmowa face to face, wiedziałam, że Natalia sama doskonale da sobie radę z naszą propozycją i tak też się stało.

Przeczytajcie, co ma Natalia ma Wam do przekazania.

***

Witam wszystkie Czytelniczki i wszystkich Czytelników.

Kiedy Małgosia zaproponowała mi udział w projekcie, moją pierwszą myślą było – super, fajnie, opowiem o sobie bo fajna jestem i niech się pochwalę.

Potem przyszła refleksja numer dwa – no niby taka jestem fajna, to niby co mam o sobie napisać?… Że pochwalić się? Niby czym?… Właściwie to raczej przeciętna jestem taka, nie jakaś bojowniczka ani za, ani przeciw, przeciwności losu mnie nie zjadają (odpukać) i walczyć z nimi nie muszę, nie tworzę jakichś ambitnych projektów, nie udzielam się bardzo… O czym więc pisać?…

A, pal licho, miało być o mnie to będzie o mnie. I o codziennym kroku do przodu.
Ważne jest to „do przodu”. Bo jak jest przód, to znaczy, że jakiś kierunek jest i wtedy można dokądś podążać. Albo nie podążać, jak się nie chce lub nie może. Ale jak kierunku nie ma, to „krok po kroku” można iść donikąd…

Bo ja tak sobie długo szłam przez życie bez świadomości podążania dokądkolwiek. Życie mnie pchało trochę tu, trochę tam. Szkoły, studia, małżeństwo, dziecko, praca, kariera… wszystko się w odpowiedniej porze pojawiało i jakoś tam się działo. Nawet jeśli czasem wydawało mi się, że niekoniecznie właśnie tego chcę, to jakoś nie miałam chwili na to, aby się zatrzymać, zastanowić, pomyśleć – czy to na pewno mój kierunek jest? Czy to właśnie mój „przód”? Wszystko szło szybko i samo się działo, jedne obowiązki goniły następne, potrzeby rosły, możliwości również, tylko czasu na korzystanie z tych możliwości było jakby coraz mniej. I świadomości coraz mniej. I ciekawości, i radości też coraz mniej.
I tak się doprowadziłam do stanu typowego „praca – dom – spanie – praca – jedzenie – dom – spanie – praca – dom – praca – …” Jak chomiczek w kołowrotku.

Trochę nawet próbowałam robić rzeczy „dla siebie”, ale nawet jak znajdowałam czas na przyjemność, to uparty mózg cały czas gdzieś tam w tle i tak przetwarzał – co, kiedy, gdzie i w jakiej kolejności jeszcze mam zrobić. Czytam sobie książkę (no przecież przyjemność sobie zrobiłam, czyż nie?), ale w głowie nieustanne: „jeszcze przygotować coś tam na sobotę”, „ten raport w pracy to pamiętaj że jeszcze trzeba dopracować”, „nie zapomnij że…”, „ile tam ludzi ma być – chyba ze dwadzieścia?”…
I tak rok po roku. Zmęczenie straszne. I smutno coraz bardziej. I samotnie. No ale przecież „nic złego się nie dzieje” i „no czego ty wymyślasz, dziewczyno?, przecież wszystko gra” – sama tak do siebie mówiłam i sama sobie wmawiałam, że jest dobrze. Przecież rodzinę mam, nikt nie choruje, z pieniędzmi dajemy radę, jest co jeść i gdzie mieszkać, dziecko jakoś się uczy i nie wagaruje, no to – o co kaman?…

W końcu organizm powiedział – dość. Skoro sama nie widziałam, że jest źle, to moje ciało zaczęło mi to wyraźnie dawać do zrozumienia (bo nasze ciała całkiem mądre są – teraz to wiem). Zaczęło boleć. To było ze cztery lata temu.
Chodzenie po lekarzach w poszukiwaniu diagnozy dało tylko jedno – wszystkie badania mówiły, że jestem zdrowa 🙂 . A ból był już taki, że w nocy spać nie mogłam, a nawet jak zasnęłam, to się budziłam przy byle ruchu. Ale zdrowa jestem przecież…

No to jak nie lekarze, to ja sama muszę pomyśleć. I zaczęłam myśleć. W końcu zaczęłam myśleć. O sobie. I o tym, czego może MI potrzeba… Nie mojej mamie, nie dziecku, nie mężowi, nie szefowi, nie koleżance, tylko MI. I wiecie – okazało się, że ja też potrzebuję różnych rzeczy. Jeszcze nie do końca i nie zawsze wiem, jakich. I jeszcze nie do końca wiem, jak je sobie dać…
Ale przynajmniej mam już kierunek – poznać siebie. Poznać siebie bardziej. I poznać świat i jego możliwości. Bo świat ciekawy bardzo jest. I ja też jestem ciekawa. Jestem ciekawa świata i ja jako osoba jestem ciekawa dla świata. Bo fajna jestem 🙂 .

Nadal dużo pracuję, nadal mam dużo obowiązków i właściwie jakby spojrzeć obiektywnie, to tak za dużo to się nie zmieniło. Tylko ja się zmieniłam bardzo i moje podejście do siebie samej i do świata naokoło. Jestem ważna i mam prawo chcieć albo nie chcieć, zgadzać się albo odmawiać. To takie proste, a takie trudne…
Znów mnie wiele rzeczy cieszy. Znów zaczęłam zauważać te rzeczy, które mnie cieszą i dałam im na to szansę. Zauważam siebie samą i widzę, kiedy mam już dość. Uczę się wyciszać, zwalniać, dostrzegać… Te ostatnie parę lat (tak, tak, to nie przychodzi samo ani szybko) dużo pracowałam nad sobą i swoim podejściem do życia, do świata, do siebie i do innych. Teraz się sobie podobam.
Ciało jeszcze czasem boli, ale coraz rzadziej i znacznie, znacznie mniej. Ani w spaniu mi nie przeszkadza, ani żadnych leków nie biorę. Próbuję różnych nowych rzeczy, czytam o wielu fajnych rzeczach, zauważam nowe obszary, które dotychczas albo pomijałam (bo brak czasu) albo lekceważyłam (bo to głupoty jakieś), nowych ludzi spotykam. Ciekawych.
Jeszcze czasem bywają gorsze dni, no ale bez nich nie odczuwałabym przecież tych lepszych. Jeszcze nie wszystko ułożyłam sobie tak, jak bym chciała, ale dzięki temu mam na co czekać i co planować. Jeszcze wiele mam spraw, które czekają na przemyślenie i czasem – podjęcie decyzji. Ale to powoli… Codziennie krok po kroku… Do przodu 🙂 .

PS. Jak widać, teraz popadłam w drugą skrajność – nieuleczalny optymizm 🙂 . Może z czasem trochę mi przejdzie, ale na razie podoba mi się tak, jak jest.

*Natalia – na życzenie osoby piszącej powyższe jej imię zostało zmienione.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>